Podróż do miasta aniołów
Samolot delikatnie siada na płycie lotniska, koła wydają delikatny pisk. Po dziewięciu godzinach lotu, w końcu rolety w malutkich okienkach się podnoszą i przez okno wkradają się promienie słońca. Pięciominutowy spacer po zaledwie rocznym lotnisku Suvarnabhumi daje przedsmak zadziwiającej Tajlandii, którą tak wysławiają wszelkie przewodniki, jakie można znaleźć na półkach w księgarni. Prawdziwa przygoda rozpoczyna się za drzwiami. Człowiek wkracza do innego świata. Dla przeciętnego europejczyka podróż do tego kraju, to praktycznie podróż na inna planetę, a na pewno do innej cywilizacji, która jest tak odmienna i tak bardzo egzotyczna.
Bangkok wcale nie jest największym miastem na świecie, nie żyje w nim największa ilość ludzi, chociaż zamieszkuje tutaj ponad dwanaście milionów mieszkańców. Jednak podróż do tego miasta to przygoda pod każdym względem nietypowa, to kompletny szok kulturowy, który doznaje się z każdym kolejnym krokiem podróży do stolicy Tajlandii. Bezwzględnie można powiedzieć, że miejsce to jest inne niż, jakiekolwiek na świecie.
Opuszczając lotnisko każdego podróżnego uderza niewidzialna, ale nad wyraz wyczuwalna, ściana niemiłosiernego ciepła. Witaj w Tajlandii. Kraju gdzie lato trwa całym rokiem, gdzie pory roku mogą być gorące, bardzo gorące albo nieznośnie gorące. Średnia temperatura powietrza nie spada tutaj poniżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza, a wilgotność jest tak wysoka, że odwodnić jest się prawdopodobnie tak łatwo, jak odmrozić palce w Himalajach. Deszcze tropikalne zdarzają się tutaj głownie w porze deszczowej, ale kiedy pada lepiej nie wychylać nosa spoza zadaszonego miejsca. W kilka minut można zebrać kilkanaście litrów wody do dużego wiadra. Wystarczy przejść sto metrów, aby być przemoczonym do suchej nitki, wliczając w to bieliznę. W porze gorącej z kolei trzeba uważać, aby się nie rozpuścić. Prawdopodobnie na blaszanych dachach z powodzeniem można usmażyć jajecznicę, jako że temperatury oscylują w granicach czterdziestu stopni Celsjusza. Tajlandia jest krajem, który jest rozciągnięty równoleżnikowo, co powoduje, że jest zróżnicowana klimatycznie. Sam Bangkok według Światowej Organizacji Meteorologicznej uznawany jest za najgorętsze miasto na świecie. Temperatura jest również sztucznie zawyżana przez ogromne ilości zanieczyszczeń, które produkowane są przez setki tysięcy samochodów. Tajowie kochają samochody, dlatego też Bangkok nazwany został Detroit Azji Południowo-Wschodniej.
Nazwa miasta
Sama nazwa Bangkoku została wpisana do księgi rekordów Guinessa, jako najdłuższa nazwa geograficzna na świecie. Zapytaj Taja o nazwę jego państwa, ale wcześniej upewnij się, że przez kolejne pięć minut nic nie będzie w stanie zmącić Twojej uwagi. Konstantynopolitańczykowianeczka, to pikuś przy nazwie Bangkoku, która w wolnym tłumaczeniu na język polski oznacza mniej więcej tyle, co „miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata wspomaganego przez dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny Pałac Królewski, który przypomina niebiańskie miejsce gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, to miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Wisznu.” Po zakończeniu tej litanii, która w języku tajskim jest jednym wyrazem, obcokrajowiec nie ma najmniejszych szans, aby powtórzyć choćby pierwszy człon skomplikowanej nazwy. Powodem tego, jest skomplikowany język. Język Tajski, podobnie jak większość języków Azji Południowo-Wschodniej jest językiem tonalnym. Co to oznacza w praktyce? Mianowicie, nie posiada akcentu, jednak posiada tony, które można utożsamić z nutami na pięciolinii. Każda sylaba w wyrazie, może zostać wypowiedziana w tonie wysokim, niskim, średnim, wznoszącym bądź opadającym. W zależności od tonu wyraz ma różne znaczenie. Obcokrajowcy mają z nim szczególne problemy, kiedy rozmawiając chcą powiedzieć mama, a wychodzi im koń, ze względu na zły ton. W taki to prosty sposób można popełnić wiele błędów, ale także obrazić bardzo szybko przyjaźnie nastawionych Tajów.
Ludzie i codzienne życie
Prawdopodobnie myląc kolejne wyrazy, zamiast oburzenia zobaczysz szeroki uśmiech na twarzy swojego tajskiego rozmówcy. Nie na darmo Tajlandia nazywana jest krainą uśmiechów. Tajowie uśmiechają się wszędzie i przy każdej okazji. W Polsce na pytanie: „Co słychać?” prawdopodobnie większość nas zrobi skwaszoną minę oraz odpowie „Stara bieda!”, w Tajlandii zaś będzie to szeroki uśmiech. Pomimo tego, że poziom życia w Bangkoku jest o wiele niższy, niż ten w Polsce. Przytłaczająca większość mieszkańców Bangkoku ledwo wiąże koniec z końcem, a rozwarstwienie dochodowe jest przepaścią, której niesposób przeskoczyć. Równość obywateli i możliwość rozwoju to tylko mity i piękne hasła. Napotkany kierowca taksówki pracował po minimum dwanaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu, zarabiając dwanaście tysięcy bahtów, co odpowiada około jednemu tysiącu polskich złotych. Przy czym miał na utrzymaniu żonę, która nie pracowała oraz dwójkę dzieci. Taki los dzieli znakomita większość mieszkańców Bangkoku, którzy i tak są szczęśliwcami porównaniu z ludnością regionu Isaan. Oficjalnie uznawanego za najbiedniejszy region w kraju. Prawdę mówiąc większość ludzi nie stać na to, aby posłać swoje dzieci do szkoły, nie wspominając o uniwersytetach. Uniwersytety są płatne, nawet te publiczne, co jest dodatkową zaporą dla osób podążających za wiedzą. Oczywiście niektórzy są szczęśliwcami i otrzymują stypendia, ale tacy stanowią bardzo mały procent. Wynikiem tego na uczelniach widać studentów, których rodzice są bardzo zamożni.

Wachlarz mozliwosci przemieszczenia sie z jednego miejsca do drugiego w Bangkoku jest bardzo szeroki. Poczynajac od trzech rodzajow autobusow, poprzez metro, nadziemny pociag (nazywany tutaj BTS Skytrain), lodzie, promy, tuk-tuki na motocyklowych taksowkach konczac.
Bangkok jest miastem kontrastów. Oczywiście rozwarstwienie dochodowe widać w wielu krajach, tak samo jak kontrasty. Tutaj jednak kontrast nabiera innego wymiaru, wszystko widać niczym przez szkło powiększające. Niezapomnianym przeżyciem będzie wizyta na siedemdziesiątym siódmym piętrze najwyższego drapacza chmur w mieście (Baiyoke Tower), który mierzy ponad trzysta dwadzieścia metrów. Z tarasu widokowego rozciąga się betonowa dżungla, aż po horyzont. Gdzie wzrok sięga, tam widać nowe wieżowce i żurawie, dźwigające kolejne tony cementu na szczyty nowobudowanych ociekających zachodnim przepychem apartamentowców. Miasto, które jest jednym z największych centrów finansowych, kwitnie niczym lasy tropikalne po ulewnych deszczach monsunowych. Miliony światełek, siatka poplątanych autostrad, tysiące budynków, pędzące samochody i mikroskopijni ludzie, niczym mrówki stłoczone w swoim mrowisku - widać jak dłoni, że życie tutaj nie płynie szybkim tempem, ono buzuje jak gotowana woda.
Wszystko widać w makroskali, siedemdziesiąt siedem pięter poniżej, kilka milionów mieszkańców tej wielkiej machiny walczy o przetrwanie. Zjeżdżając windą na dół, piękna restauracja zamienia się w ruchliwą i buzującą ulicę. Ulice są miejscem gdzie żyje znakomita większość ludności. Miejsce, w którym kakofonia dźwięków przyprawia o zawroty głowy, ryk silników, głosy i rozmowy, szalona muzyka z okolicznych stoisk muzycznych, klaksony samochodowe, świsty dziesiątek tysięcy motocykli. Ulica pobudza wszelkie zmysły, nie ma możliwości przejścia kilkaset metrów, nie będąc potrąconym przez innego przechodnia. Tutaj mieszają się zapachy spalin, świeżo smażonych przysmaków na ulicznych straganach, woń kadzidełek i perfum. U spodu wielkich nowoczesnych wieżowców z podziemnymi garażami, klimatyzowanymi apartamentami, z modnym wystrojem, prości ludzie wiodą swoje proste i nieskomplikowane życie. Większość z nich pracuje średnio czternaście godzin dziennie siedem dni w tygodniu sprzedając kluski, smażony ryż lub słodycze na swoich malutkich, przenośnych straganach. Pomimo tego, że na pierwszy rzut oka widok wiszącej martwej, obskubanej kury z podciętym gardłem, może sprawiać wrażenie niezbyt bezpiecznego miejsca, w którym można się posilić, to wiele z nich jest czystszych niż stoiska z kebabami w Warszawie.
Pomimo tego, ze Bangkok poprzecinany jest siecia autostrad i drogami szybkiego ruchu, ktorych struktura jest tak skomplikowana jak pojemnik z pomieszanymi nicmi to i tak nadal wszechobecne sa kilkukilometrowe korki. Poruszanie sie w takim “wezu” czasami zdaje sie trwac wiecznosc. Jednak nikt na sibie nie krzyczy, nikt nie przeklina i nikogo nie wyzywa. Byc moze jest to wynikiem panujacego w Tajlandii buddyzmu i zasady spokoju i nieokazywania przemocy i gniewu
Jedzenie
A jedzenie? To kolejny atak na twoje zmysły. Prawdziwa uczta dla podniebienia, pięć smaków rozpływa się delikatnie w ustach. Większość jedzenia jest bardzo pikantna, ale takie perełki jak zupa kokosowa z krewetkami, trawą cytrynową, bambusem i orzeszkami, to przysmak tych, którzy cenią sobie delikatną kuchnię. Najwygodniej jest nie zastanawiać się co się je, ponieważ czasami można się zniechęcić, pomimo tego że danie w smaku jest niepowtarzalne. Oczywiście nie chodzi tutaj o psy, które można skosztować w Bangkoku, ale są niesamowicie drogie, raczej takie nietypowe składniki jak perlicze jajka, flaki czy wątroba, które nie zawsze są apetyczne. Bezwzględnie som-tam, czyli pikantna sałatka z papai ze świeżymi ogórkami i pomidorami i lepkim ryżem w barze, który składa się z pięciu plastikowych stolików z parasolkami, ustawionymi przy obdrapanym przystanku autobusowym, zaraz przy ruchliwej ulicy, to naprawdę niezapomniane przeżycie.
Rzeka
Niektórzy nazywają Bangkok Wenecją Wschodu. Prawdopodobnie przyczyną tego jest to, że miasto poprzecinane jest setkami kanałów zwanych klongami. Niestety w żadnym stopniu nie przypomina on włoskiego miasta. Kanały są zanieczyszczone, woda żółta i śmierdząca, a prawdopodobnie zanurzenie jakiejkolwiek części ciała w tej brei grozi napromieniowaniem, jako że wszystko co nie trafia do rzadkich w tym mieście śmietników, trafia wprost do kanałów. Pomimo tego, życie Tajów od zawsze związane było z rzeką.
Wiele książek do geografii w Polsce, a także na świecie mówi, iż Bangkok położony jest nad rzeką Menam. Niestety nie jest to do końca prawdą, ponieważ słowo mae-nam w języku Tajskim oznacza rzekę, z kolei Bangkok położony jest nad rzeką Chao-Praya co po Tajsku brzmi Mae-nam Chao-Praya. Chao-Praya wykorzystywana jest na wiele sposobów, co prawda coraz rzadziej można spotkać Tajów kąpiących się w żółtej brei lub robiących pranie (większość z nich to prawdopodobnie bezdomni), ale bezsprzecznie jest ona jedną z głównych arterii w mieście, dzięki której bardzo szybko można przedostać się do centrum. Dlatego też, do rzadkości nie należą korki, tworzące się od nadmiaru łodzi, promów, barek i statków rejsowych. Jednak podróż jedną z łodzi ekspresowych to znakomita okazja do podziwiania dzikiej i niezorganizowanej zabudowy Bangkoku.
Architektura
Wydaje się, że wszyscy urbaniści i planiści wyemigrowali z miasta około sto lat temu, jako że jedyną zorganizowaną i zaplanowaną częścią miasta, jest najstarsza wyspa Rattanakosin, na której mieści się Pałac Królewski oraz plac Sanam Luang. Ta część miasta również może opowiedzieć historię królestwa Bangkoku, rewolucji i zamachów stanu, włączając w to ostatni, który odbył się rok temu. Od tamtego czasu władzę sprawuje wojsko, a poprzedni premier Thaksin Shinawatra przebywa obecnie na wygnaniu w Wielkiej Brytanii. Pałac Królewski ocieka przepychem i blaskiem pozłacanych świątyń, tutaj również znajduje się świątynia Szmaragdowego Buddy, który został sprowadzony z północnej części kraju, odebrany Laotańczykom. Jednak porządek kończy się w starej części Bangkoku, oddalając się coraz dalej krajobraz staje się coraz bardziej niezorganizowany, przypominający prawdziwie dziką, nieuporządkowaną i nieokiełznaną architekturę Bangkockiej dżungli. Setki tysięcy straganów z jedzeniem, stare, porośnięte winoroślami budynki, malutkie i wąskie uliczki prowadzące w zagadkowe miejsca, coraz większa ilość skleconych z zardzewiałej blachy slumsów, śmieci na środku chodnika, a wieczorami pochody karaluchów i szczurów, od czasu do czasu przecinających drogę przechodnia.
Stojac na czerwonych swiatlach na przejsciach dla pieszych zbieraja sie zastepy motocykli, w momencie kiedy swiatlo zmieni sie na zielone wszystkie ruszaja niczym szarancza, wypuszczajac w atmosfere kleby spalin.
Tak jak egzotyczny jest Bangkok dla obcokrajowca, tak bardzo obcokrajowiec jest egzotyczny dla jego mieszkańców. Wszyscy biali ludzie, Europejczycy czy Amerykanie traktowani są jak chodzące bankomaty. Ich prawdziwa „mekka” to słynna Khao San Road, gdzie można spotkać turystów obwieszonych swoimi plecakami z najdalszych zakątków globu. To tutaj rozpoczynała się akcja osławionego filmu „Plaża” z Leonardo Di Caprio. Na Khao San Road można zakupić i załatwić wszystko, poczynając od wycieczek turystycznych i wiz do okolicznych krajów, poprzez zrobienie dredów, tatuażu, uszycie garnituru, kończąc na załadowaniu muzyki do iPod’a, czy zakupie podrabianych butów czy torebek i japonek Louis Vuitton. Jednym słowem wszystko, co turyście w dwudziestym pierwszym wieku jest do życia niezbędnie potrzebne. Średnio, co trzydzieści sekund ktoś podchodzi i proponuje przejazd taksówką, motorem czy tak popularnymi w tym mieście tuk-tukami. Z każdym krokiem, ktoś proponuje tanie drinki, niezapomnianą noc w klubie albo magiczne show.
Mnisi nie kupuja sobie jedzenia, wszystko co spozywaja pochodzi od innych ludzi. Nad ranem mozna spotkac ich chodzacych z miseczkami, ktore szybko sie zapelniaja. Kobiety nie moga dawac nic mnichom, ktorzy zlozyli slubowania czystosci. Jesli kobieta chce przekazac cokolwiek mnichowi, musi podac dana rzecz innemu mezczyznie, ktory przekaze rzecz mnichowi. Czasami mnich stawia miske na ziemi, aby kobieta mogla przekazac ofiare mnichowi. Kobiety nie moga nawet dotknac szat mnicha, poniewaz wtedy lamie on sluby czystosci. W autobusach sa specjalne miejsca, w ktorych siedza mnisi. Jesli takich nie ma, mnichom miejsca ustepuja nawet starsi ludzie.
Zapewne Khan San Road jest karykaturą samego Bangkoku, miasta dzikiego, które nigdy nie zasypia, które cały czas oddycha niczym żywy organizm. Gdzie na chodnikach przeplatają się drogi mnichów, menedżerów pracujących dla ponadnarodowych organizacji, a także prostych, całkowicie obojętnych ludzi. Gdzie na każdym kroku można spotkać wizerunki króla, który darzony jest tak wielkim szacunkiem, że niemalże utożsamiany jest z bóstwem. Życie toczy się tutaj na szybkich obrotach. Każdy obywatel miasta jest malutkim trybikiem, w monstrualnej maszynie. Pomimo tego, miejsce to ma swój czar, ma swoją niepowtarzalność i magię głęboko ukrytą w uśmiechach swoich mieszkańców.
Palac Krolewski to mekka wszystkich podroznych, ktorzy przyjezdzaja do Bangkoku. Mury kompleksu ciagna sie kilometrami, w srodku mozna podziwiac zdobione z przepychem swiatynie ociekajace pozlacanymi ozdobami. Glowna atrakcja jest swiatynia Szmaragdowego Buddy.
Wiecej zdjęć pod adresem
www.picasaweb.google.com/konieczny.tomek